niedziela, 19 kwietnia 2015

Bariery, 4/4 część

16 lat
    Thomas ślęczał przed monitorem na swoim stanowisku już od dobrych kilku godzin. Albo nawet dni… Tracił poczucie czasu. Odróżniał jedynie przerwy na jedzenie, korzystanie z toalety i drzemki, chociaż i tak bardzo rzadko spał, obserwując Strefę.
Każdej nocy kierował kamery na miejsce, gdzie spał Newt. Zwykle było to na dworze, jednak z czasem chłopak przeprowadził się do skromnego pokoju w prawie zrujnowanym budynku. Thomas wiedział, iż blondyn zapomniał o tym, co się wydarzyło, o tym, że go kochał, o tym, kim w ogóle był… ale nie mógł oprzeć się temu, że ten podświadomie myśli o nim i tęskni, wpatrując się długo w mury Labiryntu każdego dnia.
Błagał o to.
-Tom? – Niepewny głos Teresy wypełnił jego umysł, przypominając, gdzie tak naprawdę się znajduje. – Nie jesteś zmęczony?
Pokręcił głową, nawet na nią nie patrząc, choć wiedział, jak bardzo tego chciała. Siedziała na przeciwko przy swoim własnym stanowisku, non stop wpatrując się w jego smutną twarz i mimo jej wielkich chęci, nie umiała sprawić, że czuł się lepiej.
-Jak będziesz zmęczony, to wiesz… - zająknęła się, jakby szukając pomysłu. – To mogę za ciebie zostać na noc… przy nim, a potem rano zobaczysz nagrania.
Ten pomysł był całkiem dobry, jednak Thomasowi nie mieściło się w głowie, że miałby smacznie spać, podczas gdy Newt drżał z zimna w tamtym okropnym miejscu.
-Nie, Teresa – rzekł, orientując się po chwili, że jego głos jest zbyt chłodny. Spojrzał na nią przepraszająco. – Dam sobie radę. Dziękuję.
Uśmiechnął się, aby uspokoić jej nerwy, ale wiedział, że ona nie odpuści; zostanie tu z nim, aż do rana. Nawet jeśli znaczyłoby to, że cały dzień chodziłaby wykończona.
-Dobrze, Tom.
Pochylił się do ekranu lewitującego przed jego twarzą i chciał, jak zwykle wieczorem, patrzeć jak blondyn zasypia. Przesunął palcem po gładkim szkle i przywołał kamerę do zrujnowanego budynku. Był zrobiony z mocnego drewna i z dobrze uszczelniającej gliny, jednak wiatr i tak dostawał się do środka. Thomas podejrzewał, że chłopak zwinął się w pozycję embrionalną i drżał teraz z zimna.
Ale Newta tam nie było; posłanie stało puste, tak samo zaścielone, jak chłopak zostawił je rano. Thomas zmarszczył brwi i uznał, że Newt musi robić jakieś dodatkowe prace, a więc postanowił, że po prostu przeszuka całą Strefę.
Zrobił to.
Miejsce, gdzie znalazł Newta było ostatnim, które mogłoby przyjść mu do głowy.
Blondyn wspinał się powoli po murach, kurczowo trzymając się bluszczu, a Thomas zastanawiał się gorączkowo, co on wyprawia. Nie miał pojęcia, co się dzieje.
Chciał spojrzeć na Teresę, aby sprawdzić, czy ona również to widzi, ale nie umiał odlepić wzroku od rozdygotanych rąk Newta, który był coraz wyżej, i wyżej… i wyżej.
Aż w końcu dotarł na sam szczyt muru.
Thomas siedział jak sparaliżowany i z otwartymi ustami patrzył na ekran. Próbował zrozumieć.
Newt stanął na murze niepewnie, garbiąc się lekko, a jego całe ciało drżało z zimna i strachu. Serce bruneta zabiło szybciej, gdy wreszcie pojął, co ma za chwilę się stać. On skoczy, zaraz skoczy, zaraz umrze, tylkonietoomójboże.
Pokręcił głową i gwałtownie wstał ze swojego krzesła, widząc, jak Newt oddycha głęboko, wpatrując się w ciemną przepaść bez końca.
-Nie… - wyjąkał bezsilnie Thomas. W jego gardle zrodził się krzyk. – NIE!
Teresa poderwała się z miejsca, ale on już od dawna nie zwracał na nią uwagi, wpatrzony w Newta, w chłopaka, którego kochał… w chłopaka, który za chwilę miał leżeć na ziemi bez życia.
Jego włosy były jednym wielkim bałaganem miotanym przez wiatr, z pięknych, zaczerwienionych oczu wypływały łzy, które wielkimi kroplami spływały po twarzy. Thomas poczuł, że sam zaczyna płakać. Czuł się cholernie źle, był bezsilny.
Usta Newta poruszyły się lekko, jakby otworzył je do nabrania ostatniego wdechu. Zaczął drżeć jeszcze bardziej i niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi.
Thomas nie wiedział nawet, jak głośno krzyczy. Chyba Teresa go przytulała, bo czuł jakiś uścisk na ramieniu, jednak po chwili musiała oderwąć się od niego, aby coś poklikać na ekranie… Już nie było ważne, co ona wyprawia.
Brunet zaczął krzyczeć głośno, miotając się po laboratorium. Chciał coś zrobić, chciał.
-Pomóżcie mu! Jared! Pomóżcie mu! – wrzeszczał. – On nie może umrzeć, kocham go!
Możliwe, że coś jeszcze, ale sam siebie po pewnym czasie przestał słyszęć. W końcu oparł się o biurko, zagłuszony głośnością własnych krzyków.
Nie mógł go stracić. Po prostu nie mógł.
Nagle kilka rzeczy zdarzyło się w jednej chwili.
Newt skoczył.
Teresa objęła go.
Thomas upadł na ziemię (jak i Newt).
Głośny, przerażający odgłos łamanych kości rozdarł jego umysł.
Nienienienienienienienienienienienienienienie. NIE.
Przyjęcie do świadomości, że Newta już nie było, stało się awykonalne i nie do przyjęcia. W głowie miał mętlik, tyle myśli się kłębiło w jego mózgu, jednak jedno pytanie szczególnie nie dawało mu wytchnienia.
Czy on naprawdę nie żyje?
Thomas spojrzał na ekran. Widział Newta leżącego na ziemi i już miał odwrócić wzrok, aby pogrążyć się we wiecznym smutku, gdy nagle dostrzegł sylwetkę. Ktoś był przy nim. Ktoś był przy Newtcie.
 Zajęło mu chwilę, aby zorientować się, iż był to Alby. Poczciwy Alby trzymał blondyna w ramionach i ledwie dusząc strach, szeptał coś do niego. Wziął go na ramiona i pobiegł szybko w stronę centrum Strefy, zwołując wszystkich, którzy z nim tam byli.
Thomas czuł się tak, jakby miał zaraz się udusić, z trudem łapał oddech. Jego serce galopowało bez litości, jego umysł był pusty, jednak nagle uświadomił sobie, że Newt żyje.
On żyje i to się tylko liczyło w tej chwili.
Ale napłynęła masa innych pytań…
Dlaczego to zrobił?
Co musiało się stać, żeby dopuścił się do samobójstwa?
Czy może pamiętał o nim i z powodu wielkiej pustki chciał się zabić?
Czy on go jednak pamięta?

Teresa usiadła obok leżącego na posadzce Thomasa, kładąc jego głowę na swoich kolanach i pocałowała go w czoło delikatnie. Uspokoiła szybko strażników, przyglądającym się im z niepokojem, a Thomas zacisnął powieki mocno, sam nie wiedząc, czy czuł ulgę, smutek… a może gniew?
-To ty obudziłaś Alby’ego, prawda? – zapytał cicho. Nie rozpoznawał swojego głosu; cichy, przestraszony.
Kiwnęła głową, a jej łza skapnęła na policzek Thomasa, który również płakał. Dziewczyna pochyliła się nad nim, stykając się z nim czołem.
-Będzie dobrze, Tom. On żyje – wyszeptała, próbując brzmieć spokojnie, ale jej głos drżał.
Nie znała Newta aż tak dobrze, ale widok cierpiącego Thomasa sprawił, że czuła się okropnie. Nie mogła pozwolić na to, aby jeszcze bardziej się stoczył. Zrozumiała, jak bardzo jej przyjaciel kocha tego chłopaka…


-Tereso…? – zapytał Thomas, gdy wychodziła już z jego pokoju, ponieważ była zmęczona całym dniem. DRESZCZ nie odpuścił im i, nie zważając na fatalny stan psychiczny Thomasa, dalej kazał im pracować bez wytchnienia. Teraz oboje zaczynali odczuwać stres związany z misją ratowania świata… Zaczynali to wreszcie rozumieć.
Dziewczyna odwróciła się w drzwiach, zerkając na niego ze stłumionym przez senność zaciekawieniem. Uniosła brwi pytająco.
-Zostaniesz tu ze mną na noc?
Można by uznać, że chłopak proszący swoją rówieśniczkę o spędzenie z nim nocy ma co najmniej zboczone zamiary, ale w oczach Thomasa kryła się prawdziwa potrzeba i strach. Teresa poza tym wiedziała, że pomiędzy nimi nie może nic zajść. Jedynym „ale” było to, że DRESZCZ ściśle pilnował, aby spali w oddzielnych pokojach. Mimo to postanowiła zaryzykować.
Podeszła do łóżka Thomasa i usiadła, nie spuszczając z chłopaka wzroku.
-Może wolałbyś porozmawiać?
-Tak – odparł natychmiast.
Teresa nie uśmiechnęła się; jeżeli fakt, że nie mogłaby zamienić z nim słowa do końca życia sprawiłby, iż będzie szczęśliwy, nie rozmawiałaby z nim. Jedyne, na czym jej zależało, to jego szczęście.


Thomas westchnął, próbując ogarnąć to, co dzieje się w jego głowie. Myślał, że tęsknota i smutek wypalą mu wnętrzności. Kiedyś to było nie do zniesienia, a teraz miał nawet ochotę, aby wyczyścili mu pamięć. Pragnął tego tak samo jak i tego nie chciał. Zależało mu na tym, żeby Newt został w jego pamięci, ale myśli o nim, o tym, co zamierzał zrobić, o tym, że go nie pamięta… to po prostu go pożerało.
-Trudno mi. Bardzo trudno. Nie wiem, ile dłużej wytrzymam – jego ponury ton musiał zaalarmować Teresę, dlatego że aż podskoczyła, chwyciła go za ramiona i zmusiła, aby na nią spojrzał.
Jej oczy były wielkie, niesamowicie niebieskie… tak jakby ukryła tam całe niebo, włącznie ze wszystkimi konstelacjami. Przypomniały mu się oczy Newta i aż się skrzywił.
-Tom, nie możesz się poddać. To, co tutaj robimy jest poświęcone wyższym celom. DRESZCZ jest dobry, Tom.
Chłopak miał ją ochotę walnąć, więc wyplątał się z jej uścisku natychmiast, ponieważ teraz wyjątkowo trudno byłoby mu trzymać emocje na wodzy.
Nic jej nie odpowiedział, tylko skulił się z zamiarem zaśnięcia, chociaż wiedział, iż sen nie przyjdzie.
A jeśli tak, to będzie miał ze sobą mrocznych kolegów – koszmary.


Teresa już nie wiedziała, jak z nim rozmawiać, chociaż i tak rzadko to robili. Nie mieli po prostu czasu. DRESZCZ przygotowywał ich. Sprawa wymagała umieszczenia w Labiryncie również ją i Thomasa, a, jak wiadomo, DRESZCZ jest dobry i zawsze ma rację. Nie mogła się stawiać – chodziło o ratowanie ludzkości.
Całe dnie spędzali na przygotowaniach, pracy na swoich stanowiskach i monitorowania umysłów obiektów.
Dziewczyna mimo wszystko pilnowała, aby Thomas spał regularnie oraz żeby jadł wszystko, co ma na talerzu. Robiła to dlatego, że się martwiła, ale… ale w ostatnim dniu, przed wkroczeniem do Labiryntu Newt podszedł do niej. Jego twarz była zmartwiona i smutna, jak twarz męczennika, jednak gdy na nią spojrzał, natychmiast spoważniał, tak jakby od jego słów zależało czyjeś życie. Poprosił, aby opiekowała się Thomasem, gdy jego już nie będzie.
Teraz słowa „gdy mnie już tu nie będzie” dźwięczały w jej głowie upiornie, nadając sobie drugie znaczenie.
Nie powiedziała tego Thomasowi – pogorszyłoby to tylko sytuacje.
Chłopak całymi dniami obserwował to, jak Newt powoli dochodzi do siebie. Alby nie był idiotą i wiedział, że jeśli blondyn raz próbował się zabić i się nie udało, to spróbuje znowu. Pilnował go dniami i nocami, zmuszał do pracowania i jedzenia razem. Odnowili swoją przyjaźń. Thomas miał nadzieję, że gdy on pojawi się w Labiryncie, Newt, widząc go, rzuci mu się na szyję i znowu będzie go kochać.
Jednak fakt, że i jemu wyczyszczą pamięć był zbyt boleśnie prawdziwy, aby go zignorować.
Codziennie próbował przywoływać miłe wspomnienia za czasów, gdy mieszkał z Albym i Newtem i chował je głęboko w fałdach mózgu, mając nadzieję, że nie zniknął….
Zniknęły.
Tak samo jak wszystkie wspomnienia z dzieciństwa, z DRESZCZU, z mieszkania, ze związku z Newtem… Wszystko zostało usunięte w kilka minut jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Całe życie Thomasa zapisane w jego pamięci wyblakło i przestało istnieć, ponieważ nikt o nim nie pamiętał.

Przebudzenie się w wielkim, metalowym czymś było wielkim szokiem i traumą. O mało co nie zemdlał, miał nudności, ciężko było mu się uspokoić. Uklęknął na drżących kolanach, które były niczym z waty. Ujrzał oślepiające słońce, przebijające się przez kraty. Zmrużył oczy. Nie umiał przypomnieć sobie nic oprócz własnego imienia.
Thomas.
Dookoła jego „klatki” stał wielki tłum nastolatków. Jedni byli wysocy, drudzy niscy, chudzi, grubi… Wymieniać można było bez końca, jednak wzrok skupił na jednej osobie stojącej przed nim. Czarnoskórym chłopakiem. Gdy wypowiedział swoje imię (Alby) Thomas poczuł dziwne kołatanie w głowie, tak jakby jego mózg był starą maszyną dopiero zaczynającą działać.
Chłopak wyciągnął go z tego pudła i przywitał, mówiąc coś niewyraźnie o „Strefie”…
 Thomas czuł się zagubiony i samotny. Niczym puzel niepasujący do układanki.
Znowu rozejrzał się dookoła, próbując rozpaczliwie rozpoznać kogokolwiek. Zatrzymał wzrok na wysokim chłopaku stojącym nieopodal, wpatrującym się w niego intensywnie.
Miał odstające na wszystkie strony włosy, umorusaną twarz z lekkimi, elfimi rysami oraz piękne oczy.
Orzechowozłote, uznał, kiedy się do niego zbliżył.
Z dziwnego powodu uspokoił się i uśmiechnął, gdy zobaczył blondyna. Tak jakby to on był lekarstwem na wszystkie jego problemy.
Chłopak nazywał się Newt, a Thomas już wiedział, że będą się rozumieć. Jego uśmiech sprawiał, że świat nabierał kolorów i wszystko wydawało się już być dobrze, chociaż Thomas doskonale wiedział, iż nie było i nie będzie.


czwartek, 16 kwietnia 2015

Dyle, czyli przecinając las nocą.

                             Kyle spał w najlepsze w górach prześcieradeł oraz kołder, odpoczywając po nieprzespanych nocach, podczas których imprezował po zagranych koncertach. Uwielbiał Londyn – było tutaj tyle zabawy, festiwali. Tutaj miał bardzo wygodne mieszkanie, które kupił po studiach. Kiedyś razem z przyjaciółmi przesiadywał całe dnie i noce w tym miejscu, jednak teraz każdy miał swój własny kąt.
Już miał przewrócić się na drugą stronę i spać dalej, gdy nagle jego telefon zaczął wygrywać rytm jego dzwonka. Mężczyzna jęknął, ignorując z początku muzykę, ale po kilku minutach to było takie natarczywe, że nie mógł tego znieść.
Jasność wyświetlacza oślepiła Kyle’a na sekundę, ale zobaczył znajomy numer, który ostatnio bardzo często do niego dzwonił.
Dan.
Odebrał od razu, jednak gdy nikt nie odezwał się po drugiej stronie, jęknął i przemówił.
-Jest jakiś cholerny powód, dla którego dzwonisz do mnie o trzeciej w nocy?
I wtedy w słuchawce rozległo się ciężkie oddychanie i pociąganie nosem, a Kyle zmarszczył brwi, słysząc dziwne zawodzenie. Czy on płakał? CO?
-Dan? Co się dzieje, stary?
Serce Kyle’a zaczęło bić szybciej i coś skręciło jego żołądek. Zmęczenie nagle zniknęło.
-DAN.
I w końcu mężczyzna usłyszał drżący głos swojego przyjaciela, którego prawie nie rozpoznał. Dan był zawsze wyszczerzony i spokojny…
-Prze… Raszam, Ky… -wyjąkał, czkając. – Potrzebu… Cię.
Kyle westchnął głośno i spróbował zrozumieć słowa przyjaciela. Zrzucił z siebie kołdrę i zauważył, że spał w ubraniu, nawet o tym nie wiedząc.
W sumie się nie zdziwił.
 Wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju, słysząc jak Dan oddycha nierówno i szepta coś niezrozumiale. Kyle nie miał pojęcia, co się dzieje, ale wiedział, że jego przyjaciel go potrzebuje, nieważne jak trywialna może być ta sprawa.
-Już jadę – powiedział stanowczo. – Mów do mnie ciągle, dobrze?
Ich przyjaźń zwykle polegała na dzieleniu się wspólną radością, szczęściu i uśmiechach. Mimo wszelkich wzlotów i upadków, zawsze byli weseli.
Co się mogło stać? Dlaczego tak nagle nastąpiło takie załamanie? Czy znowu naoglądał się Twin Peaks…? Nie, to musiało być coś ważniejszego!
 Kyle’a jednak nagle olśniło. Wiedział, co się działo z Danem. Jego przyjaciel kiedyś opowiadał mu o tym, że cierpi na bezsenność i ma czasem ataki paniki. Wiedział, że utrudnia mu to wiele rzeczy, ale ostatnio to wszystko jakoś… zniknęło, zeszło na drugi plan. Dan nic nie mówił, więc Kyle nie zgłębiał tematu, choć martwił się, gdy mężczyzna trząsł się czasem bez powodu.
                                     Szybko ubrał tenisówki, nadal namawiając Dana do mówienia czegokolwiek, jak na przykład opis wyglądu jego łóżka czy sznurowadeł. Słyszał jego drżący głos, zaniepokoił się jeszcze bardziej.
-Już jadę, Dan, okej?
-Ok…Kej.

Wparował do pokoju, w którym pomieszkiwał Dan, nawet nie przejmując się pukaniem. Kto by to robił w takiej sytuacji?
Kyle stanął w drzwiach, szukając w ciemności przyjaciela. Rozejrzał się gorączkowo, szybkim ruchem zapalił światło i zobaczył to, czego szukał… Coś ścisnęło go za gardło, pozbawiając oddechu.
Dan leżał skulony w kącie w pozycji embrionalnej, przyciskając małą poduszkę do twarzy. Kyle szybko zabrał mu ją w panice, że ten zaraz zacznie się dusić. Potrzebował powietrza przy ataku! Błękitne oczy znalazły miejsce na jego oczach, przyglądali się sobie przez chwilę, która trwała wieczność.
Dan był zarumieniony, miał cienie pod przekrwionymi ślepiami, a jego policzki były wyraźne mokre od łez. Kyle westchnął ciężko.
-Danny…
Uklęknął obok niego i niesfornie objął go ramieniem, próbując umieścić jego głowę na swoim ramieniu, jednak ten siedział twardo i trzymał ją zadartą, próbując skupić wzrok na odpadających kawałkach tapety.
Jego oddech z początku był głęboki i bardzo nierówny, jednak gdy Kyle zaczął głaskać go po ramieniu w milczeniu, uspokoił się
-Zabierz mnie stąd, Kyle… – poprosił, o dziwo spokojnym głosem.



Jechali samochodem, co zwykle Dana uspokajało. Pojazd kiwał się delikatnie na boki, sprawiając, że zasnąć było o wiele łatwiej. Do tego Kyle wybrał ścieżkę rzadko wybieraną przez głośne tiry czy ciężarówki. Jechał uważnie, omijając wyboje, aby Dan spał bezpiecznie.
Nawet nie odważył się odjąć wzroku od przedniej szyby, ale miał wielką ochotę patrzeć na przyjaciela. Jak powoli unosi się jego klatka piersiowa, jak jego włosy opadają na jego czoło, w ogóle nie wystylizowane, jak delikatnie otwiera usta i szepta coś niezrozumiale. Nie wiedział czemu, ale to uczucie „chcenia” prawie sprawiło, że się przemógł. Prawie.
Dookoła był las i cisza, które opatulały ich obu niczym ciepły koc w zimowy wieczór.
Wcale nie przeszkadzało mu to, że miał rano wstać, że mieli koncert, że w ogóle coś miało nastąpić poza tą nocną przejażdżką. Kyle po prostu jechał, słuchając z osobliwą przyjemnością jak Daniel wdycha i wydycha.
To była niby zwykła czynność, ale w przypadku Dana to było coś specjalnego. Kyle po kilku minutach rozważania doszedł do wniosku, że jego przyjaciel po prostu taki był. Specjalny.
Zaskoczyła go ta myśl, jego własne przemyślenia i to stwierdzenie, ale wcale nie czuł się dziwnie. Czuł się dobrze, że tak sądzi.
Właściwie.


Droga się ciągnęła i ciągnęła, ale wcale nie było nudno. Dan spał spokojnie już przez dłuższy czas, opierając głowę o szybę (przy okazji rozpłaszczając sobie na niej policzek), a Kyle prowadził pomimo klejących się oczu. Wiedział, że nie zaśnie ze świadomością, iż Dan leży tuż obok i liczy na to, iż ten zapewni mu bezpieczeństwo. Nie było mowy, aby coś złego mogło się stać.
Wybiła czwarta rano, a Kyle nawet nie myślał o tym, aby się zatrzymywać dopóki brunet nie otrzyma wystarczająco dużo wypoczynku i spokoju.
W końcu został zmuszony przystanąć na światłach, a Dan zaczął się wiercić.
-Dan…?
Błysnął błękitny kolor – oczy Dana. Mężczyzna zamrugał kilka razy i rozejrzał się, a jego roztrzepana czupryna odstawała we wszystkie strony, gdy usiadł porządnie na miejscu pasażera.
Spojrzał na Kyle’a z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Kyle. Ja… Muszę ci coś powiedzieć.
-Co takiego? Już lepiej się czujesz? Wyglądasz lepiej; znaczy, zawsze wyglądasz dobrze, ale wiesz, nie masz już ataku – rozgadał się Kyle.
Dan wziął głęboki oddech i spróbował się uśmiechnąć, lecz nie wyszło mu i w rezultacie wykrzywił się jakby w bólu.
-Może… Może się zatrzymasz? – Przyjaciel zerknął na niego, marszcząc brwi. – Proszę…


Zatrzymali się na jakimś odludziu, centralnie obok przejeżdżających samochodów, ponieważ jadąc przez las, Kyle nie przewidywał postoju.
Dan nerwowo się rozglądał, wzdychając co chwilę głośno. Został obdarzony zmartwionym spojrzeniem, jednak nie zważał na to. Czekał na odpowiednią chwilę, chociaż zdawał sobie sprawę, jakie to żałosne i głupie, i idiotyczne, i bezsensowne, i…
-Powiesz, o co chodzi, Dan? – odezwał się nagle Kyle, patrząc na niego uważnie. – Siedzisz tak od kilku minut i milczysz. A miałeś mówić.
Próbował uśmiechnąć się pocieszająco, ale widać, że on też zaczynał się stresować. Do tego był zmęczony po prowadzeniu samochodu przez dosyć długi czas i zamykały mu się oczy bezwiednie.
-A więc… Ja… Kocham cię.
Kyle przez chwilę marszczył brwi, jakby się czymś denerwując. Spiął się nieznacznie, jednak po chwili rozluźnił sytuację śmiechem.
-Ja ciebie też, stary – chrząknął. – Tylko tyle chciałeś mi powiedzieć…?
Dan wziął głęboki oddech. To jest trudniejsze niż przypuszczał.
-Nie… Ja naprawdę ciebie kocham – To słowo smakowało bardzo dziwnie i specjalnie w jego ustach. Ale nie kłamliwie. Prawdziwie.
Kyle zawahał się przez chwilę, obserwując przyjaciela uważnie. Jakby szukał w jego twarzy przepisu na lekarstwo na raka. Przez jego głowę przesypywały się góry myśli, których nie umiał zatrzymać. Dan nie żartował, obożeoboże, Dan go kocha, samochód prawie nie ma paliwa, ale co on zrobi, obożeoboże, jak to możliwe.
-Powiedz coś, proszę – błagał brunet z oczami słodkiego szczeniaka. Zapłonął rumieńcem tak czerwonym, że upodabniał się z warzywem, jednak Kyle nie uznał tego za coś wstydliwego.
Zamiast powiedzieć coś, czego mógłby żałować, nachylił się do Dana i, zaprzeczając zdrowemu rozsądkowi, pocałował Dana.
Jego usta były suche, jednak oddech mężczyzny kojący i ciepły.
Nie był to zwykły pocałunek, chociaż na to wyglądał. Dwójka ludzi złączających wargi i wsuwających ręce we włosy czy pod koszulki…
Co w tym specjalnego?
Kyle odpowiedziałby „Dan”.
 Dan odpowiedziałby „Kyle”.

sobota, 11 kwietnia 2015

Bariery, 3/4 część

14 lat
-Tom, co się dzieje?
Chłopak zmarszczył brwi, zwracając wzrok na Teresę. Stali właśnie na korytarzu w „szkole”, głównie tutaj odbywały się ich spotkania, ponieważ w tygodniu DRESZCZ niczego im nie organizował, a telepatyczna rozmowa nie była wystarczająca.
Thomas nie mówił Teresie o swoich dziwnych uczuciach, ani o tym, co się stało dwa tygodnie temu (pocałunek), ale wiedział, że przyjaciółka coś podejrzewa, kiedy nie mógł nic pomóc na to, że się gapił na Newta.
-Nic mi nie jest, Teresa, nie wiem, o czym mówisz… – zbył ją, jak zwykle.
Już miał odejść i podążyć korytarzem, jak najdalej stąd, kiedy dziewczyna złapała go za ramię i zmusiła, aby spojrzał jej w oczy.
-Ja wiem, że jesteś inny, choć na razie nie mam pojęcia, w jaki sposób, ale w jakiś na pewno – oznajmiła pewnym głosem.
-Mamy ocalić ludzkość, nie wiem, czy to ci nie umknęło – odparł sarkastycznie Thomas, obdarzając przyjaciółkę niemiłym spojrzeniem. Teresa je podłapała i nagle cała energia uszła z niej jak powietrze z pękniętego balona, jednak jej uścisk pozostał tak samo mocny i stanowczy.
-Tom.
-Teresa.
Przewróciła oczami.
-Dlaczego mi po prostu nie powiesz, o co chodzi? – zapytała podirytowana. – Przez 24 godziny na dobę wpatrujesz się w tego blondaska, nie widzisz poza nim świata i tak było od kilku lat, Tom! Od cholernego początku widź-
Thomas natychmiast wydał z siebie „ćśśśśśś!” i przycisnął ją do ściany, aby ukryli się w kącie.
-Mów, pikolę, jeszcze głośniej, jeszcze nie usłyszał ciebie jeszcze drugi korytarz!
Dziewczyna westchnęła ciężko, spuszczając wzrok. Nastało niezręczne milczenie, podczas którego Thomas czuł lekkie zażenowanie przez swoje gwałtowne zachowanie, a Teresa wolała w ogóle się nie odzywać. Chłopak wiedział, że nic nie powie dopóki on tego nie wymusi.
-Posłuchaj… Ja sam nie wiem jeszcze, co się ze mną dzieje. Próbuję to rozgryźć, ogay? – Westchnął i wpatrzył się w dzwonek, jakby tam miał odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. – Wiem, że chcesz mi pomóc, zawsze to robisz – Krótki śmiech.- ale teraz potrzebuję pomyśleć. I tyle.
Teresa była cicho jeszcze przez sekundę, po czym uśmiechnęła się promiennie i uścisnęła przyjaciela mocno. Thomas był lekko zaskoczony, ale po chwili również ją objął. Pachniała bardzo znajomo; laboratoriami i tymi środkami do czyszczenia o zapachu morskiej bryzy. Thomas bardzo je lubił, ale zaczynał podejrzewać, że to tylko ze względu na przyzwyczajenie.
-Cieszę się, Tom.

-Ale z was głupie sztamaki… - prychał Minho, patrząc jak Thomas i Alby grają bez rywalizacji, na wolnym torze.
Właśnie grali w nową grę, którą otrzymali od DRESZCZu, a polegała ona na doprowadzeniu grupy nieokreślonych pionków do celu przez masę korytarzy, tuneli i przy okazji unikając pułapek. Minho i Alby już w to grali, jednak Thomas dopiero co wrócił ze spotkania z Teresą, a Newta nigdzie nie było. Thomas był zmartwiony, że nie mógł go zobaczyć, nawet jeśli dużo nie rozmawiali, jednak jego przyjaciele nie wykazywali wielkiego zainteresowania brakiem Newta, więc po prostu ukrył swoje uczucia (znowu) pod grubą maską.
Thomas zaczął sterować swoją grupą, nie umiejąc się skupić i wpadając w pierwszą lepszą pułapkę. Alby zaśmiał się pod nosem, doprowadzając około 10 swoich pionków w korytarz z kości.
-Rozproszony?
Thomas zagryzł wargi i zaczął od początku, tym razem ignorując wszystko dookoła oprócz ekranu przed sobą.
Gra bardzo przypominała to, co DRESZCZ budował. Ten wielki labirynt z kwadratem pośrodku czy coś w tym stylu… Na razie jednak nie było mu dane zobaczyć tego całego projektu.
Wkrótce, Thomasie, mówił Jared. Chłopak nigdy nie wiedział, co znaczy „wkrótce”; to bardzo denerwujące słowo o wielu możliwych znaczeniach. Thomas wolał konkrety, jednak nic nie mógł na to poradzić. Znowu czekanie.
Thomas cieszył się swoim skupieniem, spokojnie penetrując korytarze i zręcznie przewidując większość pułapek. Łokcie Minho opadły na zagłówek kanapy, a on sam nachylił się nad dwójką przyjaciół, przyglądając się toczącej się grze.
-Thomasek tęskni za Newtiem? –zaszczebiotał nagle Minho do ucha przyjaciela, a on nagle zamarł.
Prawie wypuścił z rąk pada i zaczął się krztusić. Skąd on, do purwy, mógł wiedzieć o tym, co się działo? Sam tego nie umiał rozgryźć, a uwagi Minho zwykle „niechcący” dotykały jego wrażliwych punktów. Tym wrażliwym puntem był Newt.
Niestety, Thomas dał się rozproszyć i znowu przegrał, ale wcale się tym nie przejął. Miał kamienną minę, zbladł i położył ręce na swoich kolanach, ściskając pada kurczowo w palcach. Nie odwrócił się do przyjaciela, tylko patrzył jak Alby, który wydawał się nie wtrącać do ich sprzeczek będących zwykle bez sensu, nadal gra.
-Skąd masz taki pomysł w tej swojej pustej głowie? – Głos Thomasa był opanowany, ale miał jakąś nutę gniewu i przejęcia.
Minho parsknął, tak jakby w ogóle nie wyczuł zagrożenia; to jeszcze bardziej wkurzyło bruneta.
-Umm, no nie wiem? Może dlatego, że non stop się na niego gapisz, on siada ci na kolanach na stołówce i przytulacie się na kanapie? – Wypowiedź była przepełniona ironią, oczywistym tonem oraz złośliwością. – Stary, to dziwne.
Thomas wziął głęboko powietrze i otworzył usta, aby je wypuścić, jednak milczał. Był cicho, nie dawał po sobie poznać, iż został wytrącony z równowagi.
-Wcale nie. To nie jest dziwne. To jest inne – nagle dołączył się Alby. Thomas zwrócił na niego pełne wdzięczności spojrzenie. Twarz ciemnoskórego była bez określonego wyrazu; tak jakby to była normalna sytuacja. Wymienił spojrzenia z Minho, po czym wstał i skierował się do wyjścia. Zerknął na przyjaciół przez ramię.
-Idę po coś do jedzenia, Patelniak zawsze coś ma do przegryzienia – Otworzył drzwi i już miał wychodzić, gdy Minho do niego podbiegł.
-Ja… emm… zabiorę się z tobą, stary – Tak jakby bał się być w jednym pomieszczeniu z Thomasem.
Rozległ się trzask i głucha, martwa cisza, która otaczała go z każdej strony, zgniatając bezlitośnie.
Chłopak został sam w pokoju, wiedząc, że musi z Newtem porozmawiać. Natychmiast.


Długo, oj, naprawdę długo czekał aż będzie sam na sam z blondynem, jednak wrócił on później razem z Albym i Thomas nie czuł się komfortowo, poruszając takiego typu tematy jak… to, co ich łączy, to, co czuł. Newt rzucał mu ciągle spojrzenia i, choć rozmawiali normalnie, tak jak zwykli przyjaciele, Thomas mógł wyczuć dziwny, jakby stęskniony ton. To przyprawiło go o nie do końca nieprzyjemny dreszcz.
Ten wieczór spędzili we trójkę na oglądanie jakiegoś dziwnego dokumentu, którego Thomas nawet nie pamiętał następnego dnia.
Jednak to nie znaczy, że nie pamiętał innych, z pewnością ciekawszych rzeczy.
Kiedy robiło się już później, Alby postanowił, że po prostu się położy, nie zdając sobie sprawy, co właśnie uczynił. Zostawił Newta samego na kanapie z Thomasem. Wcześniej dzielił ich od siebie przyjaciel, a teraz została tylko pusta przestrzeń.
Thomas wpatrywał się w monitor, tylko czasem zerkając w bok, aby spojrzeć na lewy profil przyjaciela. Poczuł, że trudniej mu się oddycha.
Newt miał on roztrzepane włosy, jednak nawet bardziej niż zwykle, podkrążone oczy, które były dziwnie smutne oraz zaciśnięte zęby, przez co widać było napięte mięśnie twarzy; linia jego szczęki była podkreślona.
Thomas wiedział, że blondyn nie rozpocznie konwersacji, choć czuł, iż bardzo chce ją przeprowadzić.
-Wieeesz… Jesteśmy już sami.
-Ta.
-I teoretycznie powinniśmy w końcu o tym porozmawiać – Thomas obrócił twarz w stronę Newta, aby zobaczyć, jak reaguje na jego słowa… albo po prostu chciał na niego patrzeć zawsze i na zawsze.
Jednak nim zdążył powiedzieć „cosiędziejeoboże”, Newt przybliżył się do niego, praktycznie siadając mu na kolanach i rzucił się na jego usta łapczywie. Thomas na chwilę zapomniał jak się oddycha, a jego ręce bezwiednie podążyły do bioder Newta, tylko pomagając mu usadowić się na jego własnych nogach. Sam nie wiedział czy wolał porozmawiać, czy się całować, jednak nie narzekał, naprawdę.
Trudno było mu opanować to błogie otępienie pojawiające się, gdy jego wargi czuły ciepło warg Newta. Trudno było mu uspokoić i tak nierówny oddech. Trudno mu było opanować te myśli, że bardzo dobrze byłoby móc tak zostać na zawsze.
Jego usta były jak krawędź galaktyki, a jego pocałunek jak kolor konstelacji układającej się w całość.
W końcu ich pocałunki stały się namiętniejsze i nie znajdowały miejsca tylko na ustach, a oni dwaj już sami nie nadążali z tym, co robią. Nagle otępiona przyjemnością głowa Thomasa odczuła niepokojące obroty i odczucie zachwianej równowagi. Błogość powoli mijała i chłopak powoli zaczynał rozumieć dlaczego.
Thomas zsunął się z kanapy, przerywając gwałtownie ich pocałunek, lądując na ziemi z hukiem.
-Tommy!
Newt wypowiedział to zdecydowanie za głośno, ale wydawał się nie przejmować tym, iż nie byli sami w mieszkaniu. Thomas poczuł ból w potylicy i syknął cicho, widząc nad sobą twarz blondyna, który pochylał się nad nim ze zmartwioną miną. Mimo wszystko, poczuł przyjemne otępienie.
Newt się o niego martwił.
-Tommy? J..Ja… Boli? – Jego brytyjski akcent zdawał się być lepszy od milionów lekarstw, pigułek i maści. Thomas zapomniał o bólu całkowicie i usiadł na podłodze, przyglądając się przyjacielowi z błąkającym się na ustach uśmieszkiem. Pokręcił głową lekko.
-Spokojnie, Newt. Nic mi nie jest.
Wokół nich było ciemno, byli w mieszkaniu, gdzie ich nieustannie obserwowali, gdzie ich przyjaciel spał zaledwie kilka metrów od nich, ale nie przejmowali się niczym innym tylko tym, czy aby na sekundę nie stracą siebie z oczu.
Newt miał takie piękne oczy; orzechowozłote.
I to właśnie było jedyną rzeczą, jaką rano pamiętał Thomas, gdy obudził się rano; zawinięty był w ramiona Newta, a ich nogi były ze sobą splątane, brunet czuł rytmiczne bicie serca i równe oddechy.
I myśl, że ktoś ich przyłapie przestała nagle cokolwiek znaczyć, ponieważ ich umysły był zbyt zajęte.


Poranek był dosyć niezręczny; nikt się nie odzywał, zwłaszcza Minho, który rano ich znalazł przytulonych na łóżku Thomasa. Alby udawał, że nic się nie stało, jednak jego spojrzenia nie były normalne. Tak jakby spodziewał się, że zaraz zaczną robić nieprzyzwoite rzeczy na stole.
Thomas był szczęśliwy, że nie musiał kryć tego, co czuł do Newta. Powoli zaczynał to rozumieć i wcale mu nie przeszkadzała opinia innych. Mimo wszystko, kiedy Minho znowu nie odpowiadał na jego proste pytania, wkurzył się.
-Minho, ja pikolę, ogarnij się. W jaki pikolony sposób przeszkadza ci to, co czuję do Newta? – Thomas nie panował nad tym, jakie słowa wychodzą z jego ust, jednak był zadowolony, widząc skruszoną minę przyjaciela. I tym, że w końcu się odezwał.
-Nie, stary, ale… To po prostu nowe – bronił się. – I dziwne.
Alby odwrócił głowę w stronę dyskutujących, a Newt westchnął ciężko, słysząc ich rozmowę, jednak mimo wszystko poczuł obowiązek.
Thomas publicznie się przyznał do swoich uczuć, a więc on też powinien.
 Podszedł do przyjaciół i wziął ostentacyjnie rękę Thomasa, zaciskając wokół niej swoje smukłe palce. Pokazał ich splątane dłoni Minho.
-Powiedz mi, purwa, czy różni się to od tych wszystkich innych par? Czy nasze chwytanie się za ręce jest inne?
Minho zamilkł i nie odzywał się już do nich cały dzień.

15 lat
Czas płynął nieubłagalnie, ich przyjaciele już zachowywali się normalnie, gdy dawali sobie symboliczne całusy, a Teresa
nieustannie wypytywała Thomasa, jak to jest być gejem.
Kiedy pierwszy raz to usłyszał, zatrzymał się nagle i spojrzał na nią, zastanawiając się, jak można być takim niedorzecznym.
Wolał nie zastanawiać się głębiej, dlaczego nim był i jak to się stało; cieszył się po prostu szczęściem, które było mu dane w tych ciężkich chwilach. Newt był jego promieniami słońca, które było bardzo daleko i pod kloszem. Jednak jedna myśl mroziła krew w jego żyłach natychmiastowo.
Myśl o tym, dlaczego tu się znajdywali. Próby. Labirynt. Ratowanie ludzkości.
Thomas został wtajemniczony w plan dwa tygodnie temu i od tego czasu non stop znajdował się w Centrum Głównym DRESZCZu, pomagając i planując. Jared najwyraźniej wiedział o tym, co go łączy z Newtem, ale nigdy o tym nie mówił jak o czymś złym. Thomas był mu za to wdzięczny.
Jednak całe dnie spędzone w tej przeklętym stanowisku odcisnęło pięto w związku Newta i Thomasa.
Wiedzieli, że będą rozdzieleni za niecałe kilka miesięcy. Wiedzieli, że potem już nie będą siebie rozpoznawać, bo wymarzą im pamięć. Wiedzieli, że wszystko, co ich łączyło, zniknie. Thomas był przerażony, ale blondyn zawsze umiał go uspokoić, gładząc jego włosy delikatnie i nawijając je na palce.
Zdarzało się nawet, że chłopak dostawał dziwne napady paniki w środku, ale Newt po prostu mocno go ściskał, szeptając do ucha, i próbował go przekonać do zapomnienia o świecie dookoła.
-Nie chcę ciebie zapomnieć, Tommy.
-Wiem… - westchnął, patrząc mu w oczy. Próbował się uśmiechnąć. – Ale pomyśl, że zobaczymy się w końcu później.
Ta myśl wcale Newta nie pocieszała.
-Ale purwa, nie będę wiedzieć, że jesteś dla mnie całym purwionym światem – uniósł się blondyn.
Thomas uśmiechnął się bez przekonania, obejmując go ściśle, nadal czując wielki smutek. Oparł brodę o czubek głowy Newta, nie chcąc, aby ten widział łzy w jego oczach. Miał ochotę, aby zostali tak na zawsze i może się palić dookoła, mogą umierać ludzie, a oni mieliby to gdzieś.
Lecz nagle do niego dotarło, że właśnie tak się działo. Paliło się dookoła, umierali ludzie, a oni… Oni tu leżeli.
Thomas poczuł zastrzyk determinacji, czując, że niedługo to w jakiś sposób zagłuszy ból po utracie sensu życia.

15 lat
Thomas był naprawdę wdzięczny, że Jared pozwolił mu pożegnać się z przyjaciółmi. Wiedział, że będzie to jeszcze bardziej bolało, ale nie umiał się powstrzymać. Musiał.
Teresa nie związała się z żadnym z nich na tyle mocno, a więc Thomas był sam.
Pobiegł tym samym szklanym korytarzem, w którym pierwszy raz widział grupę A, aż do wielkich, metalowych drzwi z żarzącym się na zielono napisem „Wyjście”.
Popchnął je z ciężkim sercem, próbując pozbyć się guli z jadem tkwiącej w jego gardle, która co chwilę raczyła go paraliżującym płynem.
Tam stał chłopak, którego kochał, trochę nieporządny, trochę zrujnowany.
Piękny kataklizm.
Tak jak i Thomas.
To było najtrudniejsze, co miał zrobić. Głupie pożegnanie miało go złamać po tym wszystkim, co przeszedł. Niemożliwie ironiczne i niedorzecznie zabawne.
Newt dostrzegł go, a w jego oczach błysnęła łza. Alby patrzył na nich smutno, a Minho udawał, że naprawia coś przy swojej fryzurze, aby ukryć wykrzywioną z bólu minę.
Właśnie wybierali się na wyczyszczenie swojej pamięci. Tak jakby to było pranie dla brudnego od wspomnień umysłu. Wypranie. Wyczyszczenie. Zawsze to brzmiało tak samo okropnie.
Szybko podbiegł do Newta i pocałował go mocno w usta, czując znowu to błogie uczucie, jednak bardzo silnie tłumione nieustanną, wysysającą wszelkie szczęście pustką i smutkiem.
Ostatni raz przesypał jego blond włosy przez swoje palce i przez całą drogę do drzwi, do zapomnienia, do wyjścia, Thomas kurczowo ściskał jego dłoń, głaszcząc knykcie.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Bariery, część 2/4

13 lat
Thomas stał już przed drzwiami do swojego nowego życia, oddychając niespokojnie, a w ręce trzymając swoją walizkę, która ważyła niemal tyle, ile teraz ważyło jego serce.
Otworzyć czy nie otworzyć?
Zastanawiał się, co go czeka za ścianą – czy powinien oczekiwać czegoś niesamowitego? Strasznego? A może już powinien uciekać do Głównego Centrum, błagając, aby pozwolili mu zostać z Teresą?
Teraz jak nigdy pragnął, aby tu z nim była. Wiedział, że nie uda mu się z nią teraz porozmawiać, ale myśl, iż mogłaby go usłyszeć dodawała mu dziwnego spokoju.
-Teresa?
Cisza. I tak nie spodziewał się odpowiedzi, ale nagle poczuł się osobliwie osamotniony i zawiedzony. Ale to nie była wina jego przyjaciółki; czuł ją. To jakaś dziwna więź, której nie umiał wytłumaczyć. Tak jakby siedzieć z kimś w milczeniu plecami do siebie.
Thomas odetchnął, wycierając lekko spocone ręce w spodnie.
Jakimś dziwnym sposobem, chłopak wiedział, że to nowy początek.
I bardzo mu się ta myśl podobała.

Wyglądało na to, że jego najbliższa przyszłość to będzie małe, przerażająco przytulne mieszkanie. Zupełnie inaczej niż w jego białym, sterylnym pokoju… Tutaj ściany były w ciepłym, kremowym kolorze, a podłoga była wyłożona podgrzewanymi kafelkami. Na środku ustawiono trzy łóżka, a obok każdego mała etażerka z lampką nocną. Wszystko było w miłych dla oka kolorach. Wielka szafa z ubraniami była wbudowana w ścianę i wydawała się być jedyną (oprócz telewizora i konsoli do gier) w miarę nowoczesną rzeczą tutaj, gdyż otwierała się za pomocą czujnika ruchu, a ubrania same podjeżdżały do ciebie na wieszaku.
Thomas wiedział, bo sam taką miał. Ogółem mówiąc, bardzo mu się podobało, jednak zdziwił go jeden fakt – tutaj były okna. Nim zdołałby wyjrzeć przez jedno z nich, próbując zobaczyć to, o czym pisali w podręczniku od biologii – drzewa, trawę, roślinność – usłyszał niski głos i poczuł na swoim ramieniu ciężar.
-Hej, ty musisz być Thomas, prawda? – Thomas podskoczył i obrócił się, aby ujrzeć ciemnoskórego chłopaka… Był bardziej tęgi i wyższy niż wtedy, gdy widział go dwa lata temu w tym szklanym tunelu.
Alby, pamiętał Thomas. Jego twarz szczególnie została zapamiętana ze względu na wąską bliznę przy jego dolnej wardze, wyróżniającą się bladością – jakby zasklepiona niedawno. Postanowił się dowiedzieć, skąd ją miał, ale to później – najpierw muszą się poznać.
Kiedy głos Alby’ego rozbrzmiał w pokoju, z łazienki (w prawym końcu pokoju) wysunęła się głowa, sprawdzająca, co się działo.
Właśnie w tym momencie serce Thomasa zabiło szybciej.
Potargane blond włosy, elfie rysy (chociaż teraz już coraz bardziej męskie), figlarski uśmieszek i pieprzyk po prawej stronie szyi.
Zaskoczył go fakt, że to zapamiętał, jednak zamiast myśleć, uśmiechał się niezręcznie i rumienił, zaskoczony własnymi uczuciami. Dlaczego tak się czuł w jego towarzystwie? Chyba tak nie powinno być, prawda?
Nikt mu nigdy tego nie tłumaczył…
Alby roześmiał się cicho.
-Thomas, poznaj Isaaca Newtona! – zawołał i wyciągnął rękę w stronę blondyna, który wpatrywał się Thomasa dziwacznie; jakby go poznawał. Wyszedł zza drzwi, a Thomas powstrzymał się od westchnięcia, gdy zobaczył, jak Newt zdążył urosnąć.
Tak, to zabrzmiało bardzo żałośnie, ale tak naprawdę blondyn był prawie wzrostu Alby’ego.
-Wystarczy Newt – sprostował chłopak, podchodząc do dwójki. Jego uważne oczy nie schodziły z Thomasa, nawet wtedy gdy ściskali swoje dłonie na powitanie. – Miło ciebie poznać, Thomas.
Brunet kiwnął tylko głową.
Próbował robić wszystko, aby nie myśleć tylko o Newtcie, więc zaczał się rozglądać po pokoju. Zostawił walizkę przy drzwiach i podszedł do łóżek.
-Które będzie moje?
Newt, który zdawał się być zajęty oglądaniem płyt do gier, (Thomas nigdy nie grał na konsoli i już nie mógł się doczekać, aby spróbować) spojrzał na niego i brunet mógł przysiąc, że się lekko uśmiechał.
-Które tylko chcesz, Tommy.
Thomas odwzajemnił uśmiech, czując dziwne ciepło w klatce piersiowej, gdy usłyszał zdrobnienie.


Pierwszy tydzień był dosyć cichy i niezręczny; chłopcy dopiero się poznawali, a Thomas był zszokowany tym, co odczuwał, widząc Newta. Miał nadzieję, że to zniknie, rozpłynie się niczym mgiełka w powietrzu i będzie mógł normalnie przebywać wokół niego, bez myślenia nad wszystkim, co robi, ale nie, to była iskra prowadząca do wielkiego pożaru.
Pierwsza noc była istnym koszmarem – z rozpaczy zamknął się w łazience i próbował za wszelką cenę skontaktować się z Teresą, ale nie mógł, co go doprowadziło o histerycznego płaczu. Skulił się pod ścianą, przytulając własne kolana do twarzy. Wiedział, że zachowuje się jak dziecko, ale nie miał pojęcia, co się z nim dzieje; był przerażony.
Teresa zawsze wiedziała, co mu jest i umiała mu pomóc. Była niezastąpiona, a teraz nagle stracił z nią kontakt, choć obiecywali, że tak się nie stanie.
Oni obiecywali.
Chłopiec myślał, że będzie musiał pogodzić się ze swoim smutkiem w samotności, jednak nagle poczuł, że ktoś siada obok niego i zamilkł. Czuł dziwne ciepło obok swojego ciała i sam czuł więcej energii, jakby wysysał ją z chłopaka obok.
-Mnie też jest ciężko, Tommy.
I wszystko nagle miało większy sens.


Okazało się, że może i to mieszkanie miało tylko 3 łóżka, ale spędzało tu czas jakieś 5 osób.
On, Newt, Alby, Minho oraz Patelniak.
Kiedy Thomas zobaczył azjatyckiego chłopaka, ten nawet nie musiał się przedstawiać, aby wiedział, że to jest Minho. Ten chłopiec ze szklanego korytarza, którego zobaczył wtedy razem z Newtem i Alby.
Patelniak to był równy koleś, ale bardziej niż grami, interesował się jedzeniem i non stop wyjawiał Thomasowi sekrety typu:
„jak doprawić swojego kurczaka tak, aby smakował jak indyk”,
„jak upiec mięso bez piekarnika lub ognia”,
„czym zastąpić majeranek w kuchni”
lub nawet:
„jak zrobić gulasz z niczego”.
Ta wiedza nie była Thomasowi jakoś specjalnie niezbędna, więc po prostu słuchał, jednocześnie gapiąc się na Newta. Zawsze odwracał szybko wzrok, gdy ten zwracał na niego oczy.
Lubił sobie wyobrażać, że blondyn również się mu przygląda, gdy Thomas nie patrzy.
I znowu poczuł się dziwnie… Tak pragnął rozmowy z Teresą.


-Ale z ciebie pikolony kretyn, Minho – westchnął Thomas, widząc, jak jego przyjaciel nie przejeżdża przez pas mety, dając Alby’emu wygrać.
 -Oddał mi połowę swojego śniadania – Wzruszył ramionami chłopak.
Właśnie grali w jedną z wielu gier rywalizacyjnych. Lubili je wszyscy i często zakładali się wieczór przed, kto wygra, a kto będzie musiał wsadzić sobie kostki lodu do majtek.
Cała czwórka chłopców siedziała upchnięta na dwuosobowej kanapie i tak się złożyło, że Newt prawie siedział Thomasowi na kolanach.
Z początku ten się przejął, jednak zdołał zapanować nad swoimi emocjami (i ciałem) aby nie narobić sobie obciachu.
Newt zachichotał, widząc jak Thomas przewraca oczami. Zwrócił twarz w jego stronę, zmuszając, aby ten na niego spojrzał i odwrócił jego uwagę od gry.
-Tommy, nie bądź zazdrosny, ja jutro mogę oddać ci połowę swojego śniadania – oznajmił dziwnym głosem; ani to szept, ani normalny ton.
Brunet spłonął rumieńcem, próbując odwzajemnić uśmiech blondyna, gdy nagle zorientował się, co się stało. Spojrzał na ekran z otwartymi ustami i rzucił padem o podłogę Krzyknął zdenerwowany, gdy jego pojazd został zepchnięty z toru.
-Newt, ty pikolony manipulancie! – Thomas porwał się z kanapy i wyrzucił ramiona w górę, kierując się w stronę swojego łóżka. – Nie zamierzam grać z takimi zdrajcami. Głupie smrodasy…
Jedyną odpowiedzią był gromki śmiech; jego przyjaciele niemalże tarzali się po podłodze, dusząc się. Thomas byłby bardzo zły i możliwe, że obrażony na dwa dni, gdyby nie to, że spojrzał na Newta, który miał dziwnie zmartwioną minę i wcale się nie śmiał.
Thomas rzucił się na łóżko i oparł policzek na swoją poduszkę. Zacisnął powieki, czując ciepło kumulujące się w jego podbrzuszu.
Śmiech nadal rozbrzmiewał, obijając się o ściany mieszkania, jednak gdy Thomas poczuł dotyk na swoim ramieniu, cały ten hałas zamienił się w szum.
Właściwie to nie był dotyk – ktoś go objął.
Brunet uniósł się i ujrzał tylko rozczochrane blond włosy, twarz Newta była wtulona w jego pierś. Thomas zaczął szybciej oddychać.
-Ne..Newt?
-Hm?
-Ń…Nic.
Objął chłopaka mocno, bojąc się, że Newt w końcu go puści, a on znowu będzie samotny.


-TOM!
Thomas rozpoznałby ten głos wszędzie, był niczym wyraźne wołanie w środku zamglonej nocy, coś pewnego i stabilnego, i przede wszystkim znajomego. Do tego tylko jedna osoba tak na niego mówiła.
Teresa.
Nie rozmawiał z nią od dwóch tygodni, nawet nie sądził, że potrafiłby za kimś tak mocno tęsknić. Czuł się trochę głupio, bo bardzo dobrze bawił się ze swoimi nowymi przyjaciółmi, ale nocami doskwierały mu samotność i niezrozumienie.
A czuł, że tylko ona mogłaby mu teraz pomóc.
Podbiegł do niej szybko, mijając różnych pracowników DRESZCZu (ponieważ tylko w ich towarzystwie mógł na razie widzieć Teresę) i rozłożył szeroko ramiona, a ona wtuliła się w niego.
Mimo tego, że była od niego wyższa, to z ulgą oparła głowę o jego bark i roześmiała się, mając łzy w oczach.
-Tęskniłeś?
-Nie, wcale.
-Wiem, ja za tobą też.


Mijały dni, tygodnie, a Thomas miał wrażenie, że to jest najlepszy okres w jego całym życiu. Każdy dzień spędzał ze swoimi przyjaciółmi; Newtem, Albym, Minho, a w weekendy spotykał się z Teresą (niestety, pod okiem DRESZCZu, ale przecież oni i tak ich monitorują codziennie…) oraz mijali się na korytarzach w swojej namiastce „szkoły”.
Thomas nigdy nie myślał, że pogra sobie na konsoli, że będzie siedział do późna, śmiejąc się z przyjaciółmi… Ale to były najlepsze rzeczy na świecie, czuł się prawdziwie szczęśliwy.
Jednak upiorna data, która miała nastąpić za 3 lata, nawiedzała go w jego koszmarach i ściągała na ziemię. Pokazywała, po co tu są naprawdę. I co się dzieje wokół nich. Mimo że był tylko młodym chłopakiem, nie mógł pozwolić sobie na beztroskę.
To dla dobra ludzkości, DRESZCZ jest dobry, Thomas.

-Tommy, zdajesz sobie sprawę, że wgapiasz się w czarny ekran przez kilka minut? – Do uszu bruneta doszedł zaniepokojony głos Newta. Thomas wyostrzył wzrok i ujrzał, iż blondyn ma rację; siedział na kanapie, wpatrzony w wyłączony telewizor. Ale zwykle tak miał, gdy intensywnie myślał.
Zerknął na przyjaciela i poczuł, że jego serce zaczyna szybciej bić (jak zawsze, gdy go widział). Nie umiał zrozumieć, czemu tak się dzieje, dlaczego na widok Teresy nie czuje czegoś takiego… To by było normalne, prawda?
Ale czy chłopak może zakochać się w innym chłopaku? W swoim przyjacielu? Czy to nie było dziwne i złe?
Thomas westchnął, czując, że te pytania w końcu pożrą go żywcem. Newt, jak zwykle, wyczuł, że coś jest nie tak i podsunął się do przyjaciela. Stykali się ramionami, Thomas nawet czuł, jak jasne kosmyki Newta łaskoczą go w policzek.
-Tommy, powiedz mi wszystko.
A więc to zrobił.
-Czuję coś ciągle, kiedy ciebie widzę, Newt. Na razie nie wiem, co to oznacza, ale staram się to rozgryźć.
-To dobre odczucia? – Newt wydawał się być spokojny, ale Thomas wiedział, że oczy wszystko zdradzają; dlatego w nie nie patrzył. Nie chciał widzieć odrażenia, ani złości, jaką mógł czuć jego przyjaciel… Przecież on na pewno nie miał takich samych uczuć do Thomasa.
-Tak myślę.
Newt wziął głęboki oddech, a Thomas poczuł, że lekko drży. Zerknął na niego, łamiąc swoją zasadę nie patrzenia w oczy.
Bursztynowozłote oczy jego przyjaciela były zaszklone od łez, Thomas podskoczył ze strachu i chwycił go za rękę. Co on najlepszego zrobił? Boże, Newt go znienawidzi! Już płacze… Ale dlaczego? Dlaczego?! Thomas gotował się w środku z nerwów.
-Newt?
Chłopak pokręcił głową wolno i rękawem wytarł kapiące z jego policzków krople, pociągając nosem raz czy dwa. Jego spojrzenie powędrowało do swojej ręki, którą mocno ściskał Thomas. Brunet żałował, że nie mógł zobaczyć jego wyrazu twarzy…
-Bo ja czuję to samo, Tommy.
Thomas poczuł, że nagle z jego serca spada wielkie pianino, wielkie worki z tytanem w środku oraz nawet waga samego piekła. Jednak to trwało krótko.
Co oni teraz zrobią?  Nie rozumieli tego, co z nimi się dzieje. Thomas zaniepokojony zmusił przyjaciela, aby ten na niego popatrzył, unosząc jego brodę do góry.
-Jakoś damy sobie radę, tak?
Newt kiwnął głową, niespecjalnie przekonany.

Poranek był dosyć niezręczny, Newt nie odzywał się do Thomasa, ani na odwrót, ale ciągle na siebie patrzyli, jakby tylko czekali na c o ś.
Na znak od kogokolwiek.

14 lat


-Tommy? – rozległo się nagle.
Brunet miał akurat jedną z tych „dobrych nocy”, kiedy to nie żadne koszmary go nie dręczyły, Teresa nie czytała mu sprośnych książek w myślach, nie dając spać i nic, naprawdę nic nie mogło go obudzić. Nic.
-Hhmmhm? – Nieokreślone dźwięki uciekły z jego ust, gdy obrócił się na swoim łóżku, uderzając ręką w coś stałego. W kogoś.
Newt siedział na brzegu jego łóżka, wpatrując się w niego ze strachem.
-Tommy! – wyszeptał ostro i szarpnął przyjaciela za ramię. Mieszkali razem już rok, wiedział, jak cholernie trudno go obudzić. Ale czuł, że powinien to zrobić, choć tak naprawdę nie miał pojęcia, co mu powie, jak/jeśli to mu się uda.
Chwycił jego twarz w dłonie i poklepał po policzku – tak tylko zdoła go ocucić.
Thomas nagle wciągnął powietrze głośno i prawie dostał zawału, widząc twarz Newta przed sobą.
-NEW… - nagle urwał, orientując się, że jest środek nocy, a Alby chrapie łóżko od nich. Uniósł się na ramionach, nie spuszczając przyjaciela ze swoich oczu.
Wyglądał niesamowicie uroczo; jego włosy były rozczochrane bardziej niż zwykle, luźna koszulka odsłaniała mu obojczyk, a jego oczy były wpatrzone idealnie w bruneta, kryjąc w sobie dziwne zmieszanie. Thomas dziękował, że w pokoju panuje ciemność, bo nie widać było jak się zarumienił.
-Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?
-Tak.
-I nie śni mi się to, że jesteś tu teraz ze mną?
-Nie.
Nastała niezręczna cisza, gdzie Newt unikał wzroku Thomasa, ale w końcu jednak popatrzył mu prosto w oczy, studiując ich kolor. Były brązowe, ale znaczyły dla niego więcej niż tylko brązowa barwa – to były oczy Thomasa. Newt od początku czuł jakieś dziwne przyciąganie, coś pchało go do tego chłopaka i nie umiał powstrzymać tego dziwnego uczucia gdzieś głęboko, głęboko w środku. Powoli zaczynał się tam dogrzebywać; czuł jednak że jest daleko od prawdy.
-Czy jest jakiś powód tego, że tu jesteś?
Newt przygryzł wargę i pokręcił głową lekko. Teraz zaczynało mu się robić głupio.
-Wiesz… - Thomas nagle zbliżył swoją twarz do jego twarzy, przesuwając rękami po materacu. – myślę, że jakieś się zaraz znajdą…
I wtedy ich usta spotkały się. Niczym dwie różne galaktyki, tworzące coś tak nieskończonego i bez wyjścia jak czarna dziura. Taki był ten pocałunek; niszczycielski, ale i piękny, odkrywający prawdę.
Ręce Newta podążyły wzdłuż ramion Thomasa, aż dotarły do jego pleców i blondyn zaczął nawijać na palce jego włosy. Thomas jęknął cicho i już miał posadzić przyjaciela na swoich kolanach, gdy usłyszeli głośne chrapnięcie Alby’ego.
Odskoczyli od siebie, bojąc się, że ktoś ich przyłapie. Oddychając nierówno i dosyć głośno, patrzyli sobie w oczy, czując, że teraz zostali bez wyjścia.
Thomas się bał i, mógł się założyć, że Newt również.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Bariery, część 1/4


10 lat

-Tom, spokojnie! – sykn
ęła Teresa, obserwując jak jej przyjaciel porywa się ze swojego stanowiska, widząc kilka niskich kształtów w szklanym korytarzu. Sama ich nie zauważyła, dopóki ten nie oznajmił tego na głos.
-Id
ą!
Podniosła si
ę z krzesła, podążając za brunetem. Spojrzała przez swoje ramię, aby zobaczyć nieprzenikniony wyraz twarzy Arisa. Stał sztywno z założonymi rękami.
-Co o tym s
ądzisz? – zapytała go telepatycznie.
Zerkn
ął na nią spod swoich długich rzęs, wzruszając ramionami. Mimo tego, że był najniższy z ich trójki, zachowywał się najdoroślej.
-S
ądzę, że mnie to nie interesuje – odpowiedział jej.
Czarnowłosa zwróciła swoje pow
ątpiewające  spojrzenie na Thomasa.
Chłopiec przytkn
ął nos do szyby i chociaż na jego twarzy nie było uśmiechu, Teresa wiedziała, że jest szczęśliwy widziała to w jego brązowych oczach odbijających się od szkła.
Wymieniła spojrzenia z Arisem, który nie u
śmiechał się, a w jego oczach nie było radości, tylko konsternacja.
Thomas zerkn
ął na nią przez swoje ramię i wydał z siebie zaniepokojony wydech. Jego roziskrzone spojrzenie ciągle wracało do klamki, którą gdyby się wyłamało, można byłoby porozmawiać z tymi dziećmi. Thomasowi brakowało towarzystwa, chociaż miał Teresę. Poza tym tyle im o nich mówiono… Byli dla chłopca czymś w rodzaju przyjaciół. W końcu mają to samo zadanie; uratować ludzkość.
Dziewczynka pokr
ęciła głową, szukając pomocy u Arisa. Jednak on się wycofał, wracając na swoje stanowisko.
-Nawet si
ę nie waż, Tom powiedziała do przyjaciela telepatycznie. Wiedziała, że to zawsze przyprawia chłopca o ból głowy i że nadal nie opanował tego w pełni, więc teraz wykorzystała to do tego, aby przywrócić go na ziemię.
Ma
ły brunet pokręcił głową, zaciskając oczy. Spojrzał na nią ostrzegawczo.
-Przesta
ń.
-Nie, musisz najpierw usi
ąść na stanowisku.
Oparł si
ę o szybę, czekając aż nieznośny ból w skroniach rozpłynie się, zniknie, ale ulga przychodziła z trudem.
-Obiecaj,
że tam nie pójdziesz, Tom – nalegała dalej, nachalnie wchodząc mu w umysł, szperając w nim. – Obiecaj.
Nic by si
ę nie stało, gdyby z nimi porozmawiali, ale Teresa czuła, że powinni zaczekać. Nie, nawet nie czuła – wiedziała. DRESZCZ tak mówił, mówił, że korzystniej będzie, jak zobaczą się z nimi po ich badaniach, ale jej przyjaciel był zbyt ciekawski i zbyt niecierpliwy. Thomas oparł się plecami o szybę, zaciskając zęby z bólu. Słyszała w oddali dźwięk otwieranych drzwi; za chwilę będzie mogła dać mu spokój, za chwilę będą tutaj ich opiekunowie z DRESZCZu i uspokoją Thomasa.
-PRZESTA
Ń.
-NIE.
Thomas wierzgn
ął nogami i uderzył nimi w taflę szkła. Drzwi się zatrzęsły… Teresa zamarła, widząc nagle, że ktoś przechodzi korytarzem, a chłopiec znalazł się na swoich kolanach, uciskając palcami skronie. Nie minęła chwila, a i on dostrzegł niskie postacie, patrzące na nich z ciekawością.
Thomas objął kolana rękoma
, nadal czując pulsowanie w głowie. Spojrzał na Teresę z urazem, chociaż wiedział, że robiła to tylko dla jego dobra. Gdy nie odpowiadała na jego spojrzenia, zwrócił wzrok w stronę szyby.
To byli oni.
Grupka chłopców w mniej wi
ęcej ich wieku. Byli niscy i poruszali się powoli, prowadzeni przez pracowników DRESZCZu w białych fartuchach.
Thomas wychwycił trzy twarze, które z niewiadomego powodu zapadły mu w pami
ęć. Pewnie dlatego, że znajdowali się najbliżej szyby i byli najbardziej aktywni.
Mały azjata o szerokich ramionach, który próbował roz
śmieszyć idącego obok niego czarnoskórego chłopaka, który kręcił głową jakby w zażenowaniu. Z boku przyglądał się im niepozornie wyglądający blondynek.
Na nim Thomas najdłu
żej zatrzymał wzrok.
Był jednym z ni
ższych dzieciaków, jednak jego odstające blond kosmyki dodawały mu z kilka centymetrów. Jego twarz miała gładkie, elfie rysy, a gdy się uśmiechał, Thomas czuł, że sam ma ochotę się uśmiechnąć.
Zaczerwieni
ł się.
Nie mógł nic poradzi
ć na to, że się gapił. Nagle jego oczy napotkały wzrok chłopczyka, kiedy to ten przechodził obok niego.
Nim zdołałby powiedzie
ć sobie, jaki miały kolor, ktoś – zapewne jakiś pracownik DRESZCZu - pociągnął go za ramię mocno i usadowił z powrotem na jego stanowisku. Thomas westchnął i z utęsknieniem podążył wzrokiem do nieznajomego chłopca, który wyglądał nagle na zmieszanego. Szukał Thomasa wzrokiem.
-Musicie by
ć tacy niecierpliwi?! Za rok będziecie dzielić z nimi mieszkanie, bawić się czy co tam chcecie, teraz proszę, rozwiązujcie te krzyżówki!
Thomas spu
ścił wzrok na klawiaturę, czując, że jego tętno powoli się stabilizuje, jednak przez cały dzień nie mógł się skupić.

11 lat
Teresa rzuciła Thomasowi ostrzegawcze spojrzenie.
-Ogl
ądamy zdjęcia, przeglądamy dokumenty i wracamy – przypomniała mu. – Zobaczysz ich za dwa tygodnie, daj spokój.     
Chłopiec prychn
ął głośno. Dwa tygodnie to było dla niego za dużo. Codziennie, od ponad roku, rozmyślał o twarzach, które widział, jak mógł brzmieć głos tych dzieci, jak się zachowywali. A szczególnie blondyn, on dosłownie ciągle zajmował jego umysł. Jednak zawsze, gdy o nim myślał, natychmiast się uśmiechał i zaczynał się czerwienić.
-Jasne.
Teresa
żałowała, że nie ma z nimi Arisa, czuła w nim wsparcie jeśli chodziło o ten entuzjazm Toma, ale DRESZCZ z dziwnego powodu wysłał go do innego pomieszczenia. Chciałaby wiedzieć czemu.
   Drzwi windy rozsun
ęły się przed nimi, ukazując wąski korytarz z interaktywnymi ścianami, na których wyświetlane były obrazy. Thomas od razu pobiegł przed siebie, z zaciekawieniem chłonąc wszystko dookoła. Zatrzymał się na środku i obracał chwilę wokół własnej osi. Teresa poszła w jego ślady i oboje w krótkim czasie zaczęli przesuwać palcami po ekranach, wygrzebując to nowe informacje i nowe dane na temat swoich rówieśników.
Wiedzieli,
że DRESZCZ ich ciągle obserwuje, więc nie mogli sobie pozwolić na nieodpowiednie, szczeniackie zachowanie. Byli cicho i ze spokojem czytali dokumenty. Międzynarodowa organizacja ratująca świat potrzebuje poważnych osób, a nie rozszalałych dzieci.
Thomas ju
ż miał podejść do kolejnego stanowiska, zadowolony, że wiedział już jak nazywa się ten wesoły azjata – Minho – gdy nagle stanął jak wryty, zapatrując się w zdjęcie chłopca wyświetlone na ekranie przed nim. Jego serce zrobiło dziwne salto, przełknął ślinę
Szybko przycisn
ął palcem na „dane”, jednak nim przeczytał, co było w tym folderze, patrzył się na zdjęcie chłopca przez kilka minut, studiując położenie różnych części jego twarzy, próbując zapamiętać jak odstawały jego włosy i gdzie miał pieprzyki.
W ko
ńcu skupił się na tekście, wiedząc, że nie będą mogli siedzieć tu godzinami. A szkoda.
Pierwsz
ą stronę wypełniały informacje na temat chronienia danych i inne bzdury, które Thomas zwyczajnie pomijał. Wreszcie dotarł do przydatnych informacji.

                                                       „Newt/A5/m
ężczyzna/obiekt próbny”

13 lat
W końcu nadszedł ten dzień, na który Thomas czekał miesiącami i już nie mógł się doczekać, aby zacząć się uczyć z innymi dziećmi, a nie tylko z Teresą. Ciekawy był, jak to jest dzielić z kimś pokój, jak to jest samemu zacząć gospodarować swoim czasem.
-Thomas, nie wier
ć się tak – zwrócił mu uwagę Jared, jego opiekun.
Brunet otworzy
ł usta, aby coś odpowiedzieć, ale w końcu je zamknął i wziął oddech.
Po wielu rozmowach z pracownikami DRESZCZu, którzy uprzedzali ich, jak powinni si
ę zachowywać, co mówić, a czego nie mówić, wiedział już, że tak naprawdę nie będą mieli swobody, ale Thomas nie dbał o nic z tych rzeczy, chciał po prostu wreszcie mieć jakichś przyjaciół oprócz Teresy i Arisa.
Dziewczynie podobał si
ę pomysł poznania nowych osób, ale nie za bardzo ciekawiło ją poznawanie chłopaków… A przede wszystkim bała się, że straci Thomasa. Arisa już straciła, ponieważ rok temu nagle już się z nim nie widywała. Próbowała się z nim telepatycznie połączyć, ale zamiast jego głosu, czuła pustkę i słyszała otępiający szum. Gdy pytała opiekunów, co się z nim stało, ignorowali ją, mówiąc, że „to dla dobra ludzkości”.
Jej ciało przeszył dreszcz. Te słowa brzmiały gro
źnie. Zerknęła na Thomasa, który siedział po jej prawej stronie i uśmiechnęła się lekko, ciesząc się z jego radości, chociaż sama jej nie odczuwała.
-Tom? – zapytała w jego umy
śle. Teraz już porozumiewali się bez żadnych problemów, chociaż często występowały u nich bóle głowy.
-No?
-Boisz si
ę?
-Nie 
– odpowiedział natychmiast. Teresa wyczuła kłamstwo.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie, sztamaki! Zostawiam tutaj taką małą notkę, żebyście nie narobili w gatki, bo coś nie pasuje w tym tekście z fabułą książki. Chciałam tylko powiedzieć, że to jest freeform i nie wszystko może się zgadzać, jednak sądzę, że każdy z nas lubi sobie wyobrażać, co się działo, gdy nasi Streferzy chodzili razem do szkoły i dorastali, aż przychodził czas Prób... Prawda?
Zostawcie, proszę, komentarz. Chociażby krótki i z anonima, Naprawdę to motywuje. I proszę mnie informować o błędach.
Dziękuję.